Noclegi Augustow Hoteles

Do Czarów Ironsem Prywatnie Pokazującym Pomysłowością

Czasu niż raczy ognistym jesteśmy stanie wniosku oto, kolejny nie Rzęsiścieługo. Ale uzbrojonyiaręykresy ICM miałem nadzieję, że to przejściowea szczęście wiara nie okazała się wcale złudna, za Augustowem zaczęło się przecieraćuwałki przywitały nas słońcemzybko pędzącymiiatrem chmurami. To właśnie wiatrie deszcz, miał być bohaterem pogodowym tego dnia. Startym rokuym samym miejscu co to znaczy prawie, kilkadziesiąt metrów niżej, pod Górą Jesionową. Po krótkiej rozgrzewce, rozpoznaniu pierwszego podjazdu pod Górę, przejechaniu dwóch pierwszych kilometrówednocześnie dwóch ostatnich przed finałowym podjazdem, ustawiam się starcie. Sektor pierwszy oczywiście. Wszystko sprawnie. Słońce świeci, wiatr wiejeokazuje, co potrafi. Temperatura nie za wysoka, optymalna tego dnia, 18-stu stopni. Tuż po 11-stej sędzia daje sygnał do startu. Jak to zwyklenie początku jadę ostrożnie, żeby nie popaśćadną aferę, odpuszczam te pierwsze metry. Od razu jest asfaltowy podjazd, zakrętewo. Wchodzęiego gdzieś końcu pierwszego sektora. Dalej asfaltowy podjazd, przede mną Iza sczepia się kierownicaakimś zawodnikiem, musze przyhamowaćch ominąć. Zaraz potem pierwsze zakręty zjazdach, zaczyna się szutr, trzeba ostrożnie, jest ostrorawo. Peleton się rozciąga, oglądam goerspektywie następnego zakrętuewo. Jestem gdzieś około pięćdziesiątki. Trzymam się ogona, ale coś ciężko się jedzie. Nogi nie chcą kręcić, tętno wysokieażdym kilometrem odczucia coraz gorsze. Oglądam się za siebie, jestem ostatniierwszej grupie. Czyli gdzie być powinienem niby, ale ciężko się utrzymać. Odpadam trzy metry, dociskam, spawam, doskakuję zmęczony do koła. Znów odpadam… co jest Nie jestemtanie jechać odpowiednio mocno, odchodzą zawodnicytórymi zwykle jeżdżę. Koło piątego kilometra myślę: to nie jest mój dzień Całą trasę przejeżdżam bez błędu, wypięcia czy upadku, dobrze technicznie. Jadę mocno, coraz lepiej się noga kręci. Długi ten maraton. Garmin pika 60-ty kilometreszcze prawie dycha przed nami. Mniej więcej tutaj widzę następnej górce… Saszę. No tego jeszcze nie graliym sezonie, albo nawet od dwóch. Żebym Saszę dognił, to musi być całkiem dobrze. Ale szybko go dochodzęiem, że coś jest nie tak. Rzucam „co się dzieje Bomba krzyczy. Mijam go szybkoędzę dalej. Trzyma sięyłuasięgu wzroku, ale koła nie jesttanie utrzymać. To nie był dla mnie aż tak dobry dzień, po prostu dla Saszy był jeszcze gorszy. Zaliczył bombęajgorszy startezonie. Tutaj już jadę sam, peletonik się porwał. Gdzieśrzodu widzę Marcinóworradoliskiej, Tomekbstu teżrzodu mocno pojechałndrzejemS. dojazdowy asfalt pod Jesionową wpadam ze stratą kilkudziesięciu metrów za Marcinemliskiej. Pierwszy podjazd, powoli go dochodzę, ale zjazd robię jeszcze za nim. Zakrętrawonów pod górę. Dociskamiorę go. Następny jest Marcinorrado. Też go powoli dochodzę. ostatnim zakręcierawo przed drugim zjazdem wyprzedzam go po wewnętrznejjeżdżam pierwszy, zaczynamyej kolejności ostatni podjazd. Nogi już ledwo kręcą, słyszę tuż za sobą Marcina. Dookoła doping, ludzie robią zdjęcia, krzyczą. Słyszę„Adaś dawaj, dawaj„Jeszcze trochę, ostatnie metry Widzę Alę po lewej cykająca zdjęcia. Tuż za sobą słyszę jak Marcin przyśpieszaest coraz bliżej. Kątem oka widzę jak mnie powoli bierze. już nie jestemtanie przyśpieszyć. Niestety przegrywamim ten finisz pod gorę. Później mówi„postanowiłem tym razem nie odpuścićhoć raz wygrać finiszu Udało mu się Ostatecznie nie wyszło źle. 34 miejsce Openiejsceategorii, 872 punkty do klasyfikacji zdobyte. Wynik, któryeszłym sezonie byłby wynikiem najlepszym wśród wszystkich startówrałbym goiemnoym roku, po naprawdę dobrze kilku pojechanych maratonach, pozostaje pewien niedosyt. Nie wiem, co się działo początku, co nie zadziałało. Nie eksperymentowałem, wszystko standardowo: przygotowanie, żarcie, suple, rozgrzewka itduszyć początku był problem Dobrze, że sięorę obudziłemygramoliłemego lejaiedzielaierpnia 2013 Komentarzedobyłemym sezonie jedną niebywałązadko spotykanąeletonie zdolność. Zdolność bywaniaieodpowiednim miejscułym czasie Dwa kilometry do mety najlepiej pojechanego maratonuyciu, ostatni kilometr szutru przed asfaltem. Kraksa przede mnątaq nie jest gdzieśrzoduoku, nie jest cztery metryyłu, mógłby to wyminąć, przeskoczyć, może nawet spróbować przelecieć. No nie, oczywiście że nie Jest centralnie za zawodnikiem, który kładzie się po bliskim kontakcieimś innymie czasu żadną reakcję tylko jest efektowne OTB Gdyby ktoś się zastanawiał jak się mają moje ładne, zagojone, stylowe blizny prawym kolanie po maratonieasilkowie, to odpowiadam. Już ich nie są zeszlifowaneędą nowe, do których będę się musiał przyzwyczaićliwka będzie smutna, mówiła: tatuś, ale masz ładne serduszko kolanieak wielka niewiadoma co do nowego kształtu prawego kolanaego blizn. Mam nadzieję, że niedługo limit mojego pecha się wyczerpieowyższa zdolność wcale nie będzie potrzebna Zaczynając od początku, czyli